Reformacja Marcina Lutra rozpoczęta 17 października 1517 roku dała początek wielu nowym Kościołom. Luter nie był jednak ani pierwszym (przed nim próby reform podejmowali m. in. John Wycliffe i Jan Hus) ani ostatnim (po nim działali jeszcze m. in. Ulrich Zwingli, Jan Kalwin czy Filip Jakub Spener), który dążył do naprawy Kościoła. Jednak to jego osoba najlepiej wpisała się w swoje czasy i wykorzystała sprzyjające okoliczności. Widząc w Lutrze wielkiego reformatora i założyciela nowego Kościoła często zapominamy, że jego najszczerszym pragnieniem była naprawa Kościoła katolickiego, a nie doprowadzenie do powstania nowego. Luter wykorzystał wiele okazji by dowieść swoich racji i zostać w Kościele katolickim – odszedł dopiero, gdy nie miał innego wyjścia, mówiąc: „Odwołać tego wszystkiego nie mogę, chyba by mi kto z Pisma Świętego dowiódł, że błądziłem. Tako oto stoję, inaczej nie mogę, niech mi Bóg dopomoże”. Do tego wątku powrócę jeszcze raz przy okazji powstania ruchu zielonoświątkowego.
Powstanie Kościoła ewangelicko-augsburskiego (luterańskiego) nie było końcem reformacji, ale dopiero jej początkiem. Luter zreformował główne założenie teologiczne (przede wszystkim naukę o zbawieniu – zbawianie jest z łaski, a nie z uczynków – i sakramentologię – zachował tylko dwa: chrzest i Wieczerzę), ale po nim kolejnych reform podjął się Jan Kalwin, który zmienił wygląd wnętrz kościelnych usuwając z nich obrazy i figurki świętych. Kalwin pisał, że „wspaniałość Kościoła nie tkwi w przepychu, lecz w czystości”. Następnie Filip Jakub Spener całkowicie przeobraził pobożność chrześcijańską narzucając jej wysokie wymagania moralne. Nakazał wiernym samodzielnie czytać Pismo Święte by lepiej je poznali i dużo się modlić, a kaznodziejom głosić kazania, które nie będą tylko perełkami retoryki, ale przede wszystkim dadzą ludziom zbudowanie. W erze tryumfu rozumu nad duchem mówił, że nawrócenie ważniejsze jest niż intelektualne zwycięstwo. Nauki Spenera silnie oddziaływały na Śląsk Cieszyński!
Jednak także to nie był koniec działa reformacji. 100 lat po Lutrze pojawiły się tzw. Kościoły drugiej generacji; powstał wtedy baptyzm, wyznanie, które nakazywało chrzcić tylko osoby, które pokutują za swoje grzechy i samodzielnie wyznają wiarę w Chrystusa. Baptyści wprowadzili ponadto w relację między ludźmi a Bogiem indywidualizm. W XVIII wieku z kolei powstał metodyzm, czyli pierwsze wyznanie, które konkretnymi praktykami pobożnościowymi (modlitwa, grupki domowe, śpiewanie psalmów) chciało osiągnąć uświęcenie, czasami nawet nazywany stanem bezgrzeszności. Metodyzm i pochodzące od niego ruchu uświęceniowe stały się bezpośrednim poprzednikiem pojawienia się w 1901 roku na arenie wyznań chrześcijańskich ruchu zielonoświątkowego.
Kluczem do zrozumienia fenomenu wydarzeń z 1901 jest niezwykła wizja historii narodu izraelskiego, którą Charles Fox Parham (duchowy ojciec ruchu zielonoświątkowego) opisał w 1910 roku w swojej książce „Głos wołającego na pustyni”. Nie jest istotne na ile jest ona prawdziwa, ale to, że tak przyjmował Parham.
Parham jeszcze za młodu studiował Pismo Święte i historię świata; szczególnie interesowały go losy Ludu Wybranego. Aby mieć pełny obraz tego, co myślał Parham musimy cofnąć się aż o 3000 lat. W roku 975 p.n.e. doszło do podziału Izraela na Królestwo Judy i Izraela. Oba królestwa zostały ukarane za swoje liczne grzechy. Królestwo Izraela w 721 r. p.n.e. zostało wzięte do niewoli asyryjskiej, a Królestwo Judy w 587 r. p.n.e. zostało podbite przez babilońskiego króla Nabuchodonozora II. W skład Królestwa Izraela wchodziło dziesięć plemion. Pozostałe dwa konstytuowały Królestwo Judy. Asyria wzięła do niewoli wszystkie dziesięć plemion izraelskich i od tego momentu ich ślad na kartach biblijnych się urywa. Pozostałe dwa plemiona Judy i Beniamina zostały podbite i wzięte do niewoli babilońskiej. Stąd w narodzie izraelskim tak wielka tęsknota za restytucją ich państwa i ponownego zgromadzenia wszystkich dwunastu plemion Izraela pod wodzą Mesjasza (mesjasz = namaszczony, czyli król).
Jakie były dalsze losy tych dziesięciu plemion, które pojmała Asyria? Izraelici zostali wcieleni do armii i byli wysyłani na różne fronty. Jednym z nich, jak pisze Parham w swojej książce na str. 105 był front na bliskim wschodzie – front indyjski. Drugim był front na dalekim wschodzie – front chiński. Parham pisze, że hebrajczycy dotarli także do Japonii. Część plemion Izraela uciekła do Egiptu, a na wyspie Elefenatyna na Nilu zbudowała drugą świątynię. Jeszcze inne grupy musiały wywędrować aż do najdalszych zakątków Afryki. Niedawno głośno było o plemionach afrykańskich w Zimbabwe, które malują na ścianach Menory, gwiazdy Dawida, obrzezują chłopców i obchodzą szabat. Ich pochodzenie od starożytnych Żydów zostało potwierdzone genetycznie.
Do kategorii półprawd należy na razie przypisać to, co Parham pisze o pochodzeniu Brytyjczyków. W czasach Parhama popularny był pogląd zwany British Israelism. W swojej książce na stronach 95-99 zamieścił 151 osobową listę władców… od Adama do Królowej Victorii. Nie jest ważne w tej chwili ile w tym prawdy, ale to, że tak się wydawało Parhamowi. Pisał on bowiem o pochodzeniu nazwy Anglo-Saxons. Według niego pierwszy człon tej nazwy należy wiązać z Cezarem, który widząc żydowskich niewolników nazwał ich „Aniołami” [aggeloi (gr) angelus (lac.) angel (ang.)]. Drugi człon nazwy ma się brać stąd, że plemiona wchodzące w skład Królestwa Północnego nazywały siebie „Synami Izaaka”. Plemiona w Królestwie Południowym uważały się za „Synów Abrahama”. Otóż, gdy zapiszemy po angielsku „synowie izaaka” wychodzi nam „isaac’s sons”, co brzmi już bardzo podobnie do „saxons”. Tym sposobem powstała nazwa Anglo-Saxons. Wiele biblijnych komentarzy przyjmuje to wyjaśnienie. Nie zdobyło ono jednak uznania w środowisku naukowym niezwiązanym z Pismem Świętym.
Jakkolwiek by nie było, Parham uznał, że w Wielkiej Brytanii zmaterializowała się jakaś część zaginionych dziesięciu plemion Izraela. Parham patrzył na historię świata i narodu izraelskiego z perspektywy przełomu XIX i XX wieku. Zwracał przy tym uwagę na, nazwijmy to, zachowanie „materiału izraelskiego”. Jest jednak jeszcze drugi ważny czynnik, którego Parham nie brał w swoich analizach pod uwagę, ponieważ „już się z nim urodził”. Chodzi mianowicie o rozwój historii kościoła po czasach Lutra, czyli po XVI wieku, i na ziemiach nowego lądu. Anglia dawała pewne swobody religijne, choć dominował w niej Kościół Anglikański, któremu ton nadał Henryk VIII. Pomijając wiele mało znaczących z naszego punktu widzenia wydarzeń i ludzi, w XVIII w. na scenie pojawia się John Wesley. Jak wspomniałem już wcześniej, był on reformatorem religijnym. Wraz ze swoim bratem Charlesem, dali początek czemuś, co nazywamy teraz „grupkami domowymi”, „studiowaniem Słowa”. Wesleyowie uważali, że chrześcijanin powinien się „uświęcać”. Powinien to robić w konkretny sposób, przez czytanie Pisma Świętego, modlitwy, posty i pobożne życie. Początkowo pogardliwie, później już w sposób neutralny, nazywano ich metodystami (od metody, którą się uświęcali). Nie mieli oni jednak w Anglii tyle swobód ile potrzebowali, więc postanowili poszukać sobie nowego miejsca. Był to akurat okres, w którym Królestwo Brytyjskie kolonizowało nowy ląd amerykański. Wesleyowie udali się więc statkiem do Ameryki. W trakcie rejsu miało miejsce wydarzenie, które w istotny sposób ukształtowało doktrynę głoszoną przez Wesleya po zejściu na ziemię Indian. Statek nawiedził potężny sztorm. Wesleyowie wpadli w panikę. Na pokładzie znajdowali się także inni pobożni chrześcijanie, Bracia Morawscy. Jedynie oni nie panikowali, a w to miejsce śpiewali Psalmy. Wesleyów bardzo to zaciekawiło; skąd wziąć taki spokój ducha w obliczu śmierci? Jak można być tak doskonałym chrześcijaninem, żeby żadne zagrożenia nie powodowały już lęku? Wesley doszedł do wniosku, że podobnie jak oni, on też może osiągnąć taki stan. Stan absolutnej pewności, że jest się dzieckiem Bożym, zbawionym i niczym niezagrożonym. Nazwał swoją doktrynę „pełnym uświęceniem”. Przez pełne uświęcenie Wesley rozumiał stan całkowitej świętości – czy łączył to z całkowitą bezgrzesznością? Raczej nie. Z nową nauką zszedł na nowy ląd i zaczął ją rozpowszechniać.
Tutaj należy zwrócić uwagę na jeszcze jeden, trzeci już, czynnik, który przyczynił się do powstania ruchu zielonoświątkowego. Brytyjczycy osiedlając się na amerykańskiej ziemi, nie robili tego tylko dlatego, że szukali wolności. Przede wszystkim zależało im na uwolnieniu się do zależności materialnej od Korony Brytyjskiej. Zakładane kolonie brytyjskie w Ameryce przez długi czas podlegały opodatkowaniu brytyjskiemu. Z czasem jednak, po wojnie, kolonizatorzy uwolnili się od Królestwa Brytyjskiego, stali się niezależni. W koloniach, w których uprawiano tytoń, bawełnę i cukier trzcinowy potrzeba było wielu rąk do pracy. Brytyjczycy sami nie chcieli w nich pracować, zatrudniano więc Indian, ale ci byli zbyt słabi i nie byli wystarczająco odporni. Dokonano więc dużego zakupu „czarnej” siły roboczej z Afryki. Wyzysk niewolników z Afryki trwał ponad dwa wieki. Cała potęga Ameryki została zbudowana na czarnym pocie i krwi. Murzyni, poza swoją siłą, przywieźli do Ameryki coś jeszcze. Swoją duchowość. A także, jak wspomniano powyżej, przynajmniej część z nich pochodziła od starożytnych Żydów.
Mamy więc przed oczami sytuację, w której na kontynencie amerykańskim pojawiają się: 1) Anglo-Saxoni, czyli według niektórych, zaginieni Żydzi; 2) wesleyańska nauka o możliwości uzyskania całkowitego uświęcenia za życia; 3) niewolnicy z Afryki. Wróćmy teraz do Wesleya i jego doktryny. Wesley w końcu wrócił do Wielkiej Brytanii i zmarł w Londynie, jednak jego doktryna zaczęła żyć własnym życiem w Ameryce. Koloniści, w przeważającej mierze baptyści, a także metodyści mieli zwyczaj organizowania tzw. camp meetings. Były to masowe spotkania chrześcijan na świeżym powietrzu. Usługiwali na nich objazdowi kaznodzieje. Nauczanie opierało się przede wszystkim na treści Ewangelii, ale także nauce o „pełnym uświęceniu”. Powstały dwa poglądy na to jak można dojść do tego uświęcenia. Według jednej opinii należy stosować metodę Wesleyów, czyli: modlitwa, czytanie Pisma i pobożne życie. Słowem, cały wysiłek złożono na człowieka. Zakładano przy tym optymistycznie, że jest on w stanie o własnych siłach uświęcenie osiągnąć. Według drugiej opinii na uświęcenie trzeba czekać, ponieważ może je dać tylko suwerenny Bóg. Człowiek nie może nic w tym wypadku zrobić. Oba te poglądy się ścierały, próbowano rozstrzygnąć, który jest prawidłowy. Jedno z wydarzeń rozstrzygnęło spór.
Pod koniec XIX wieku w Ameryce wybuchła Wojna Secesyjna. Konflikt miał charakter wielowymiarowy, ale nas w tym momencie interesuje tylko płaszczyzna, która ma związek z rozwojem religii. Stany północne miały dobrą kondycję gospodarczą, bardzo dużo produkowały, ale miały problem ze zbyciem swoich dóbr. Zależało im na tym, aby stany południowe, które utrzymywały niewolnictwo, dały niewolnikom wolność. Interes stanów północnych nie był taki szlachetny jak się z pozoru wydaje, chodziło przede wszystkim, aby powiększyć rynek zbytu. Gdyby Murzyni dostali prawa i mogli zarabiać, w rezultacie mogliby też kupować od Północy zbywające dobra. Wojna Secesyjna zakończyła się zwycięstwem Północy, ale przede wszystkim nadaniem Murzynom należnych im praw. Od teraz mogli już zarabiać i budować domy. Amerykanie wprowadzili za to segregację rasową. Obowiązywało ścisłe rozgraniczenie między białymi a czarnymi. Czarni oczywiście mogli ze wszystkiego korzystać, np. transportu publicznego, ubikacji, ale mieli wydzielone oddzielne wejścia i np. nie mogli nigdy jechać tym samymi autobusami co biali.
W tym miejscu możemy ponownie wprowadzić na scenę Charlesa F. Parhama, który żył teraz w Ameryce wolnej gospodarczo, wolnej religijnie, ale prześladującej czarnych ze względu na kolor skóry. Na płaszczyźnie religijnej poszukiwano uświęcenia. Doświadczenie Wojny Secesyjnej pokazało Amerykanom dobitnie, że człowiek nie ma w sobie siły do stworzenia niczego dobrego. Zaczęto więc kierować swoje myślenie na osobę Ducha Świętego, jako tego, który może człowieka uświęcić. Oczywiście wielu chrześcijan twierdziło, że już ten stan uświęcenia uzyskało. Nazywali siebie świętymi. Problem tkwił w tym, że nie wiadomo było jak to sprawdzić? Po czym poznać, że człowiek jest święty? Co może być tego dowodem poza słowami samego zainteresowanego?
Szkoła Parhama zyskała nagle na popularności. W czasie, gdy wszyscy szukali dowodu na bycie uświęconym, Parham go znalazł. Wierzył, że oto na jego oczach dochodzi do wylania „późnego deszczu” na naród izraelski, do ostatecznego odnowienia. Zaczął tak nauczać i przekonywać pozostałych. Jednocześnie nie przestał on prowadzić swojej dotychczasowej służby uzdrowieńczej. Prowadzone przez niego działania były błogosławione, jego misja dobrze się rozwijała. Gromadzone środki pieniężne pozwalały myśleć o ekspansji na zachód.
Uczeń Charlesa Parhama, William Seymour będąc wyedukowanym kaznodzieją, przyjąwszy naukę Parhama o językach, usłyszał głos wzywający go do Los Angeles. Od tej chwili to on stał się liderem przebudzenia. Oto list, który Seymour napisał do społeczności w mieście aniołów:
Boski głos kazał mi przybyć z Houston w Texasie do Los Angeles. Pan położył na sercu jednej ze świętych w Los Angeles, aby do mnie napisała o swoim przeczuciu, że Pan wezwie mnie tu, abym wykonał zadanie, a więc przybyłem, ponieważ czułem w tym boże prowadzenie. Pan zesłał mi środki i przyjechałem, aby przewodniczyć misji na Sante Fe Street, lecz pewnego dnia zamknięto przede mną drzwi, a potem br. Roberts, przewodniczący Holliness Association przyszedł, aby rozstrzygnąć doktrynę chrztu w Duchu Świętym. Chciał, abym przyjął pogląd, że jest on uświęceniem. Przyszło z nim wtedy naprawdę wielu uświęceniowych pastorów i oświadczyli, że uświęcenie jest chrztem w Duchu Świętym. Jednak nie odnosili się przy tym do drugiego rozdziału Dziejów, w którym uczniowie otrzymawszy chrzest w Duchu Świętym zaczęli mówić językami. Gdy przewodniczący usłyszał ode mnie czym jest prawdziwy chrzest w Duchu Świętym, powiedział mi, że również go pragnie. Pięćdziesiątnica zaczęła się na spotkaniu modlitewnym w domu przy 214 Bonnie Brae[1].
W marcu 1906 roku Parham wysłał do Seymoura dużą sumę pieniędzy by ten założył własny ośrodek misyjny. Seymour kupił za przesłaną kwotę starą stodołę przy Azusa Street, której wynajęcie kosztowało $16 miesięcznie, reszta kwoty poszła na przystosowanie budynku do prowadzenia nabożeństw. Gdy Seymour rozpoczął misję przy Azusa Street w kwietniu 1906 roku doszło do przebudzenia, którego nie da się porównać do żadnego innego. Od tamtego roku do dziś na ziemi pojawiło się 500 milionów zielonoświątkowców. Żadne inne wyznanie nie rozwinęło się tak bardzo w tak krótkim czasie. Nikt nie umiał zliczyć ludzi, którzy z całej Ameryki, a potem świata przewinęli się przez ten budynek.
[1] “The Apostolic Faith”, September, 1906, t.1, z.1., Los Angeles, CA, s. 1.